środa, 11 sierpnia 2010

Pamukkale C.D.


Kolejny upalny ranek w Pamukkale. Dzis opuszczamy to miejsce. Milo bylo, ale trzeba nam jechac dalej. Poranna kawka od tego dnia nabiera troszke innego znaczenia. Wczoraj zepsula sie nam kuchenka, a moze to tylko butla z gazem jakas nie taka? To sie okaze. Turecki produkt, ciezki do znalezienia w Turcji. No coz, bywa.

Zegnamy sie z wlascicielem i idziemy na momencik do kafejki. W kafejce szybko siada nam humor. Polnocna czesc Pakistanu zalana i nie do przebycia. Cudownie, kolejna trasa zamknieta. Nie jest nam do smiechu. Kolejne godziny przed monitorem przynosza efekt w postaci taniego lotu do Malezji. Nasze karty oczywiscie na nic sie zdaly. Juz wiemy ze zostaniemy w Pamukkale na kolejna noc. Wracamy na kamping. Przywitanie z ogromnym psem obronnym, ktory gdyby tylko mogl, zamiast zagryzc, zalizalby na smierc. Po chwili mila niespodzianka, Ola i Bartek, polscy backpakersi pojawiaja sie w tym samym miejscu. Mile przywitanie, krotka pogawedka i wracamy z Edyta na internet. Bilety rezerwujemy tylko dzieki mamie Edyty, inaczej bylibysmy w "lesie". Rozmowa na Skype z rodzinka w Anglii i czas na kolacje i piwko z nowo poznanymi ludzikami.

Dzien nastepny zaczynamy od sprawdzenia rezerwacji. Wszystko w pozadku wiec postanowione, lecimy do Malezji. Troszke szkoda, ze nie mozemy przebyc tej trasy ladem, ale coz, pewnych rzeczy nie da sie przeskoczyc.

Zegnamy sie z Ola i Bartkiem, ktorzy zostaja tu na kolejna noc a potem jada do Kapadocji. My chcemy zobaczyc Marmaris, tak zachwalane przez wszystkich Turkow. 5 min lapania stopa i jedziemy do Denizli, by uzupelnic zapasy. W centrum handlowym, gdzie znalezlismy supermarket - dziwna akcja. By sie do niego dostac trzeba przejsc przez bramke jak na lotnisku ale mila pani z ochrony nie wpuszcza nas mimo wszystko. Plecaki to duzy problem a nie mamy ich gdzie zostawic. Jestesmy jednak Polakami, wiec skoro nie mozna drzwiami trzeba oknem :) Rozmowa z innym straznikiem przynosi efekt i w koncu robimy zakupy. W drodze na wylot znajdujemy sklep ze wszystkim. Pytam o butle z gazem - nie ma, ale to nie problem. Wlasciciel wysyla malego chlopca na skuterku gdzies w miasto i po 15 min mamy, czego nam trzeba. Zadowoleni idziemy dalej. Miasto ciagnie sie kilometrami a jest juz okolo 6 wieczorem. Pierwszy stop zatrzymuje sie sam, nawet bez machania reka. Dostawca wody wywozi nas na obrzeza, potem 30 km i jestesmy w samym srodku pustki. Przy kolacji okazuje sie jednak, ze bytla z gazem byla w porzadku bo po wkreceniu kolejnej gaz ucieka ze wszystkich stron. Malo nie odmrozilem sobie palcow. Troszke kombinacji, prowizoryczne podkladki i probuje z nastepna. Sytuacja jest delikatnie stresujaca. Druga butla, po kilku godzinach w plecaku, ma wypukle dno (powinno byc wklesle). Mimo wciaz ulatniajacego sie gazu, udaje sie nam ugotowac super sosik z torebki. Jutro Marmaris - zobaczymy jak nam pojdzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz