
Rano obudzilo nas slonce, powodujace saune wewnatrz namiotow... Powoli zbieralismy sie do opuszczenia tego przybytku nad rzeka. Humory, a przynajmniej moj byly nietegie. Kazdego dnia o poranku nadchodzily "zle chwile" czyli wscieklosc i pewnego rodaju nieumiejetnosc znalezienia sobie miejsca. A to wszystko z powodu temperatury. Nie bylo mowy o milym poranku, z odswiezajaca bryza. Byl skwar, duchota i stojace w miejsu powietrze o godz 8.00!!! Dobrze, ze w poblizu byla rzeka. Pawel z kolei mial na odwrot, dla niego najgorsze byly wieczory.

Miasteczko okazalo sie bardzo ladne, prawie jak z bajki. Krete uliczki, mnostwo zakamarkow i wszedzie ceramika wszelkiego ksztaltu i koloru. Po sniadaniu odwiedzielismy kafejke internetowa, jak to stwierdzilismy "na godzinke". Z czego wyszly chyba trzy, wiec z planu dotarcia do Goreme - skalnego miasta pozostaly tylko dobre checi... Usiedlismy wiec wszyscy razem na placu i coz moglismy zrobic? Saczylismy piwko... Rozmowom i opowiesciom nie bylo konca, ale slonce zaczelo chylic sie u zachodowi a my nawet nie wyruszylismy z miasteczka. Dezyzja zgromadzonych poderwalismy sie i niespiesznym krokiem udalismy sie w kierunku innego miasteczka, z ktorego jutro, wczesnym porankiem (z mlekiem ;) mielismy udac sie na zwiedzanie Goreme.
Slonce niestety zaszlo w momencie, kiedy dotarlismy do rozwidlenia drog. Coz, spacer, zwlaszcza po tak ciezkim dniu jeszcze nikomu nie zaszkodzil, a to jedynie kilka kilometrow. Calkiem chyba dla zartu zaczelismy lapac stopa, wiedzac, ze nikt o zdrowych zmyslach nie zabierze 4 osob z wielkimi plecakami, posrodku niczego... ehh ta nasza mala wiara... Zaden problem, jeden plecak w bagazniku, Bartek na przednim siedzeniu, a z tylu, ja, Ola i Pawel, z plecakami na kolanach, dopasowani jak w tetrisie.


Popoludniu dnia nastepnego (ranek zlecial zbyt szybko!) spakowalismy rzeczy, ukrylismy je w krzakach, zamaskowalismy galeziami i liscmi, niczym Rambo i poszlismy z zamiarem wizyty w skalnym miescie (wciaz okolo 10km od nas, tylko tym razem z innej strony). Jakos po drodze, zahaczylismy o sklepik,

Kolejny dzien, szybsza akcja, w poludnie bylismy juz w pierwszym miasteczku (oczywiscie znajoma laweczka znow skusila nas na troszke) ale tym razem zebralismy sie w sobie i nawet udalo sie nam dojechac do Goreme! Kiedy wejscie do skalnego miasta, i cene, jaka trzeba bylo za wizyte zaplacic, stwierdzilismy, ze jestesmy z kazdej strony otoczeni przez skale domy, wiec nie bedziemy placic za obejrzenie kilku z nich. Udalismy sie na druga strone gor i tam, w przepieknej dolinie, posrod domow i winorosli rozbilismy namioty na noc. Jako, ze byla to nasza ostatnia noc razem, zakonczylismy nasza przygode, w taki sam sposob, w jaki ja rozpoczelismy ;D Wypilismy za powodzenie naszych planow i spelniajace sie marzenia!

A bladym switem, zamiast mleka, pojawily sie na niebie dziesiatki balonow! Minely nasz oboz z wielkim hukiem i wesolymi powitalnymi okrzykami.
Tak, najwyzszy czas powiedziec sobie szerokiej drogi, ale jakos nie moglismy sie rozstac, wiec prawie do wieczora siedzielismy przy stoliczku lokalnego sklepu, az nadeszla w koncu ta chwila... Pomachalismy jeszcze raz na pozegnanie i poszlismy w naszym kierunku.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz