piątek, 13 sierpnia 2010

Marmaris

Nocleg pod drzewem Oliwnym przyniosla ulge z rana. Nie jest tak goraco ani wilgotno. Po raz pierwszy od dlugiego czasu wyciagnelismy spiwory z plecakow. Szybko stajemy na drodze na ktorej Edyta, podczas mojej wyprawy w celu znalezienia wody, ma przyjemnosc podyskutowac z zandarmami. Zapytalem czego chcieli, na co smiejac sie wzruszyla ramionami i stwierdzila ze nie ma zielonego pojecia. Angielski nie jest mocna strona zolnierzy, i nie tylko ich.

Pierwszy stop tego dnia, kierowca tira mily az za bardzo. Po pytaniu czy pijemy piwo postawil sobie za cel nadrzedny, by znalezc sklep. Nie bylo to latwe, z powodu ramadanu wszystkie sklepy po drodze byly zamkniete. Nie poddal sie jednak tak latwo. Zjechal z trasy i wpakowal sie ogromnym tirem do jakiegos malego miasteczka gdzie ledwo przeciskal sie miedzy zaparkowanymi autami. Po godzinie dopial swego, znalazl dla nas piwo z czego byl niesamowicie dummny. Jedziemy dalej. Zawozi nas 40 km. od miejsca gdzie chcielismy wysiasc. "Mile" miejsce, magazyn z napojami, aloholami i innymi cudenkami. Rozladunek i herbatka z pracownikami trwala okolo godzinki. Znow jedziemy, tym razem w dobrym kirunku. Cale szczescie ze zostalo niewiele drogi bo kolega zerka na Edyte coraz czesciej.

Poznym popoludniem zostaje nam tylko kilkadziesiat km do Marmaris. W kolejnym aucie kierowca mowiacy po angielsku ktory zawozi nas do centrum. sama miejscowosc wydaje sie byc przepiekna (i droga) ale temperatura i wilgotnosc powietrza sa nie do zniesienia. Jedziemy wiec dalej malym autobusikiem do oddalonego okolo 10 km portu jachtowego przy ktorym mamy nadzieje znalezc miejsce na namiot. Na przystanku poznajemy wlocha jadacego w ta sama strone. Jedzie do portu by zabrac rzeczy z jachtu ktorym tu przyplynal z para, ktora wedlug niego nie potrafi zeglowac. Na morzu chyba sie nie dogadali bo nie wyraza sie o nich zbyt delikatnie.

W porcie rozczarowanie, syf jak na wysypisku, i niewiele miejsc na namiot. Po zmroku decydujemy spac gdziekolwiek. Jedna pozytywna rzecz to prysznic (rura z woda) na brzegu. Tej nocy nie dane jest nam sie wyspac. budzimy sie o 3 rano. Mimo ze namiot byl otwarty a my spalismy bez spiworow i w samej bieliznie, cali jestesmy zlani potem. Po kilku minutach Edyta nie wytrzymuje nerwowo i opuszcza namiot, spedzajac noc pod gwiazdami. Mi udaje sie zasnac wewnatrz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz