
Pierwszy stop tego dnia, kierowca tira mily az za bardzo. Po pytaniu czy pijemy piwo postawil sobie za cel nadrzedny, by znalezc sklep. Nie bylo to latwe, z powodu ramadanu wszystkie sklepy po drodze byly zamkniete. Nie poddal sie jednak tak latwo. Zjechal z trasy i wpakowal sie ogromnym tirem do jakiegos malego miasteczka gdzie ledwo przeciskal sie miedzy zaparkowanymi autami. Po godzinie dopial swego, znalazl dla nas piwo z czego byl niesamowicie dummny. Jedziemy dalej. Zawozi nas 40 km. od miejsca gdzie chcielismy wysiasc. "Mile" miejsce, magazyn z napojami, aloholami i innymi cudenkami. Rozladunek i herbatka z pracownikami trwala okolo godzinki. Znow jedziemy, tym razem w dobrym kirunku. Cale szczescie ze zostalo niewiele drogi bo kolega zerka na Edyte coraz czesciej.
Poznym popoludniem zostaje nam tylko kilkadziesiat km do Marmaris. W kolejnym aucie kierowca mowiacy po angielsku ktory zawozi nas do centrum. sama miejscowosc wydaje sie byc przepiekna (i droga) ale temperatura i wilgotnosc powietrza sa nie do zniesienia. Jedziemy wiec dalej malym autobusikiem do oddalonego okolo 10 km portu jachtowego przy ktorym mamy nadzieje znalezc miejsce na namiot. Na przystanku poznajemy wlocha jadacego w ta sama strone. Jedzie do portu by zabrac rzeczy z jachtu ktorym tu przyplynal z para, ktora wedlug niego nie potrafi zeglowac. Na morzu chyba sie nie dogadali bo nie wyraza sie o nich zbyt delikatnie.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz