czwartek, 2 września 2010

Zostajemy w Malezji!

Spedzilismy w Kuala Lumpur osiem dni. Bylo to juz stanowczo za duzo jak na gosci z CS. Przesadzac tez nie mozna. Rano pozegnalismy sie z Jeeva, nie wygladal na wielce smutnego i jak zwykle powiedzial "do zobaczenia wieczorem". Chyba nie do konca wierzyl, ze my NAPRAWDE wyjezdzamy. Wiele razy tez sam zartowal, ze nigdzie nie pojedziemy, kiedy znajdziemy nasze paszporty w klatce z kobra... Ale, spakowalismy manatki, usciskalismy zdziwiona (!) z powodu naszego wyjazdu Prime i Anusyiah. Nie obylo sie bez lez. Obiecalismy, ze w drodze powrotnej z Tajlandii na pewno ich odwiedzimy.

Plan byl taki, ze jedziemy do Tajlandii, moze autostopem, moze nie. Jesli dostaniemy wize na wjezdzie bez problemu (jest dostepna dla Polakow), to mamy 15 dni na zwiedzanie kraju, po czym wracamy przez Malezje. Przeprawiamy sie jakimkolwiek najtanszym srodkiem transportu na Sumatre do Indonezji i tam, z wyspy na wyspe, pomalutku kierujemy sie w strone Australii (o ile Pawel dostanie wize turystyczna, bo wciaz czekamy na odpowiedz z ambasady). W jakims porcie, albo moze w kazdym porcie po drodze szukamy jachtostopa, w zaleznosci od okolicznosci, plynacego do kraju kangurow lub do Nowej Zelandii, w ktorej nas obowiazuje ruch bezwizowy. A tam podreperujemy budzet. Plan planem, poszlismy na internet sprawdzic, czy przyznano Pawlowi ta nieszczesna wize.

Moze po pol godzinie dostajemy wiadomosc od Jeevy, ze jest szansa na prace tutaj, w KL. Hmmm... czemu nie? Umowilismy sie na wieczor, by zapoznac sie ze szczegolami. I co? Zabralismy plecaki i podreptalismy do domu. Na nasz widok Prima powiedziala tylko "mowilam wam, ze wrocicie", a w progu stala rozesmiana Anusyiah.
Okazalo sie, ze w National Geographic Cafe potrzebuja kelnera. Nastepnego dnia wybralismy sie na rozmowe z szefowa. Bylismy przekonani, ze tylko Pawel ma szanse na prace, wiec wydrukowalam moje cv z mysla, ze powinnam juz zaczac szukac zajecia. Wlascicielka okazala sie kobieta niezwykle energiczna, a slowa z jej ust wylatywaly jak pociski z karabinu. Po chwili rozmowy, a wlasciwie jej monologu padlo pytanie, czy ta praca ma byc dla nas obojga. Wlasciwie... nie mielibysmy nic przeciwko. Zatem uslyszelismy, ze Pawel ma za zadanie zajac sie promocja NG Cafe, organizacja roznego rodzaju przedsiewziec, wystaw, eventow. Tak naprawde wszystkiego, co rozruszaloby to miejsce, plus oczywiscie na poczatku zapoznanie sie z organizacja pracy i specyfika obslugi klienta.
Co nam sie bardzo spodobalo - zalozenie jest genialne, aby stworzyc tu miejsce spotkan ludzi zainteresowanych srodowiskiem, podrozami, aby nastepowala wymiana mysli i pogladow. Krotko mowiac Pawel jest w siodmym niebie.
Moim zadaniem jest na razie pomoc w NG Cafe, a od 15.09 przenosze sie do hiszpanskiej restauracji, gdzie rowniez trzeba ozywic nieco atmosfere. Pozyjemy - zobaczymy. Mam nadzieje, ze bedzie dobrze. Jesli wszystko pozytywnie sie ulozy, to zostaniemy na kilka miesiecy.

Poki co, codziennie rano wtapiamy sie w tlum tubylcow pedzacych do pracy w czarnych kostiumach, koszulach, pantoflach...Jedziemy podmiejskim szybkim pciagiem, potem przesiadamy sie na kolejke. Tylko jestesmy troszke zbyt wysocy i nasze twarze wzbudzja powszechne zainteresowanie.