niedziela, 15 sierpnia 2010

Droga do Kapadocji

Po zlozeniu namiotu, kiedy Edyta wygrzebywala sie z krzakow a ja nie doszedlem jeszcze do drogi zatrzymal sie maly bus z kupa rozwrzeszczanych kolesi w srodku. Nie wygladalo to zachecajaco, ale co tam, wsiadamy. Ulokowani z tylu auta, na workach z ciuchami w pozycji lezacej mkniemy do przodu. Siedmiu pracownikow firmy budujacej szklarnie zmienia wlasnie miejsce pracy. Po drodze zmieniaja kurs (nie w nasza strone) ale zaraz maja wrocic na trase. Jedziemy ponad 40 min. w jedna strone by zalatwic niesamowicie wazna sprawe - odebrac mala rolke tasmy klejacej i wypic herbatke z rodzicami jednego z nich. Zanim wracamy na kurs mija 2,5 godz. Tego dnia zalezy nam na czasie bo chcemy zobaczyc sie z Ola i Bartkiem w Kapadocji a przejazd 613 km stopem moze byc trudny nawet w tym kraju. Zegnamy panow na srodku autostrady i ruszamy w strone miasta Konya. Zakupy i posilek w przydroznym sklepiku i dalej do przodu z czlowiekiem niezwykle zapracowanym, wlascicielem kilku firm. Podczas postoju zza paska spodni naszego kierowcy wystaje bron. Tlumacze Edycie ze nawet w polsce bogaci ludzie maja pozwolenia na bron i nie wydaje mi sie, zeby ten pan byl grozny, bo co moglby od nas chciec skoro my nic nie mamy. Jedziemy dalej. Postoj na herbatke, to chyba jedno zprzykazan tureckiego kierowcy by autostopowicza nakarmic i napoic, a czesto zawiezc tam gdzie chce. W miedzyczasie rozmawiamy o biznesach, ktorymi nasz driver zajmuje sie na codzien. Otrzymuje propozycje pracy po powrocie z podrozy ktora wyglada calkiem objecujaco. Kto wie ? Za Konya lapiemy starszego kierowce tira i jedziemy az do Avanos gdzie czekaja juz na nas nasi polscy znajomi. Po drodze klimat zmienia sie rownie szybko co teren. Kolo 20.00 jest juz calkiem chlodno a wokolo tylko piach i zadnych roslin. Istna pustynia. Do Avanos dojezdzamy okolo 22.30.

Po jakims czasie pojawiaja sie Ola i Bartek. przyszli by zaprowadzic nas do miejsca gdzie spia juz od wczoraj. Wesolo im bardzo, nie mogli doczekac sie naszego przyjazdu i wypili juz po piwku, co nie przeszkodzilo jednak w odwiedzeniu sklepu i zakupieniu czegos mocniejszego. Na miejscu - opowiesci z poprzednich dni podrozy ich i naszej oraz 37.5% w kieliszkach. Takim polskim akcentem przywitalismy siebie nawzajem i zakonczylismy ten dzien.

2 komentarze:

  1. Zielas gratuluje fantastycznej wyprawy , czytam Wasze przygody z zazdroscia;)samych szczesliwych dalszych przygod zycze. anka exRyska

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzieki serdeczne. Milo ze sa ludzie ktorych to interesuje. Przepraszam tylko za fakt ze nie moge skumac ktora Ania exRyska.

    OdpowiedzUsuń