Przez Perito
Moreno przebiega kolejna osławiona droga Ameryki Południowej. Ruta 40 to ponad
7000 km trasy zaczynającej się na północy Argentyny, a kończącej się na samym
południu. Wiedzieliśmy, że ruch na tej trasie do najpotężniejszych raczej nie należy
ale być tu i nie spróbować to nie w naszym stylu.
Raul polecał nam bardziej
uczęszczaną trasę ale zdania nie zmieniliśmy. I tak oto po dwóch godzinach
oczekiwania przejechaliśmy około 60 km dzięki uprzejmości dwóch gauchos.
Wysadzili nas na pustkowiu, bo sami skręcali w drogę, która zdawałaby się biec do donikąd. Pierwszy dzień w prawdziwej argentyńskiej Patagonii, jak się później okazało zamienił się w pierwszą noc w tym samym miejscu. Nie sądziłem, że będzie aż tak ostro. Ani jednego drzewa czy krzaczka, wszędzie płasko z nielicznymi czerwonymi wzniesieniami przypominającymi płaskowyże z filmów amerykańskich a do tego śnieg, mróz i wiatr. Przepięknie.
Wysadzili nas na pustkowiu, bo sami skręcali w drogę, która zdawałaby się biec do donikąd. Pierwszy dzień w prawdziwej argentyńskiej Patagonii, jak się później okazało zamienił się w pierwszą noc w tym samym miejscu. Nie sądziłem, że będzie aż tak ostro. Ani jednego drzewa czy krzaczka, wszędzie płasko z nielicznymi czerwonymi wzniesieniami przypominającymi płaskowyże z filmów amerykańskich a do tego śnieg, mróz i wiatr. Przepięknie.
Nadszedł ranek a my wciąż mieliśmy stopy, więc całkiem nieźle. Zaparzyłem kawkę na
wodzie z roztopionego śniegu by oszczędzić wodę pitną na później. Tego dnia nie
staliśmy czekając na nadjeżdżające auta. Według mapy następna osada ludzka oddalona jest o około 70 km, więc jeśli nikt się nie zatrzyma to damy radę tam dojść w dwa
dni. Po siedmiu kilometrach marszu znalazł się jednak ktoś, komu nie
przeszkadzała dwójka podróżników w aucie.
Najpiękniejszy zachód słońca który mogliśmy oglądać w całym naszym życiu wynagrodził trudy dwóch ostatnich dni. Niebo było tak czerwone, że zdjęcia wyglądają dość nienaturalnie. Staliśmy tak przez jakiś czas z głowami zadartymi ku górze i oglądaliśmy to widowisko w milczeniu. Gdy natura zdecydowała o zakończeniu spektaklu wróciliśmy do naszego hostelu by chwilkę odpocząć przed dniem następnym.
Rankiem niespodziewanie
złapaliśmy pierwsze auto na tej opuszczonej trasie. Ten kierowca również
nie bał się prędkości, a w dodatku prowadził najlepszy samochód świata czyli
firmowy. Takie pojazdy wjadą wszędzie a usterki zdają naprawiać się same. Po
kilku godzinach dojechaliśmy do skrzyżowania lecz nasza dalsza droga wyglądała
jak jeden wielki plac budowy, o którym ktoś zapomniał jakiś czas temu. Opuściliśmy
więc rutę 40 i pojechaliśmy dalej do Gobernador Gregores.
Kilka kilometrów przed miastem straciliśmy widoczność. Wpadliśmy w potężną burzę piaskową. Nie doświadczyliśmy wcześniej niczego takiego i mówię wam, że nie jest to przyjemne. Piach i kamienie sypały po szybach hałasując do tego stopnia, że nie słyszeliśmy się na wzajem. Kierowca stracił moją sympatię gdy spojrzałem na prędkościomierz. Ze 160km na godz. zwolnił do 120. Mimo, że siedziałem na tylnym siedzeniu zapiąłem pas. Maniak jakiś chciał nas chyba pozabijać bo widoczność była zerowa. Na prawdę nie widziałem nawet asfaltu przed samym autem a ten wciąż pruł przed siebie. Nic więcej nam nie pozostało jak tylko przeżegnać się i nagrać całą sytuację. W końcu dojechaliśmy do miasta gdzie schroniliśmy się na stacji benzynowej. Z racji, że że był to teren zabudowany, do latającego żwiru dołączyły latające przedmioty codziennego użytku czyli śmieci, ubrania, wiadra, miski, kawałki blachy falistej i kabli. Zabrakło zwierzyny domowej i hodowlanej upiętej zapewne na grubych łańcuchach. Nieliczni przechodnie też nie latali. Ci zmierzający z wiatrem biegli bo nie mieli wyjścia, ci natomiast śmiałkowie wybierający się pod wiatr, pochyleni pod kątem 45˚, z wielką wiarą że uda im się gdzieś tego dnia dojść poruszali się w tempie lodowca. My piliśmy kawkę na stacji i obserwowaliśmy wszystko przez wielkie szklane okna do czasu gdy również szklane drzwi nie wytrzymały i rozsypały się w drobny pył. Uznaliśmy że czas znaleźć miejsce na nocleg, coś bardziej bezpiecznego, z mniejszymi oknami. Namiot byłby rozwiązaniem gdyby wiatr wiał w kierunku w którym zmierzaliśmy. Udało się za dość wysoką cenę u gospodarza domu gościnnego, który z gościnnością miał tyle wspólnego co nic. Po raz pierwszy cieszyliśmy się z pokoju z oknem jak w więziennej celi.
Kilka kilometrów przed miastem straciliśmy widoczność. Wpadliśmy w potężną burzę piaskową. Nie doświadczyliśmy wcześniej niczego takiego i mówię wam, że nie jest to przyjemne. Piach i kamienie sypały po szybach hałasując do tego stopnia, że nie słyszeliśmy się na wzajem. Kierowca stracił moją sympatię gdy spojrzałem na prędkościomierz. Ze 160km na godz. zwolnił do 120. Mimo, że siedziałem na tylnym siedzeniu zapiąłem pas. Maniak jakiś chciał nas chyba pozabijać bo widoczność była zerowa. Na prawdę nie widziałem nawet asfaltu przed samym autem a ten wciąż pruł przed siebie. Nic więcej nam nie pozostało jak tylko przeżegnać się i nagrać całą sytuację. W końcu dojechaliśmy do miasta gdzie schroniliśmy się na stacji benzynowej. Z racji, że że był to teren zabudowany, do latającego żwiru dołączyły latające przedmioty codziennego użytku czyli śmieci, ubrania, wiadra, miski, kawałki blachy falistej i kabli. Zabrakło zwierzyny domowej i hodowlanej upiętej zapewne na grubych łańcuchach. Nieliczni przechodnie też nie latali. Ci zmierzający z wiatrem biegli bo nie mieli wyjścia, ci natomiast śmiałkowie wybierający się pod wiatr, pochyleni pod kątem 45˚, z wielką wiarą że uda im się gdzieś tego dnia dojść poruszali się w tempie lodowca. My piliśmy kawkę na stacji i obserwowaliśmy wszystko przez wielkie szklane okna do czasu gdy również szklane drzwi nie wytrzymały i rozsypały się w drobny pył. Uznaliśmy że czas znaleźć miejsce na nocleg, coś bardziej bezpiecznego, z mniejszymi oknami. Namiot byłby rozwiązaniem gdyby wiatr wiał w kierunku w którym zmierzaliśmy. Udało się za dość wysoką cenę u gospodarza domu gościnnego, który z gościnnością miał tyle wspólnego co nic. Po raz pierwszy cieszyliśmy się z pokoju z oknem jak w więziennej celi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz