sobota, 8 czerwca 2013

Puerto Montt i Wyspa Chiloe



Na Puerto Montt padło z powodu jego położenia. To tu właśnie zaczyna się słynna Carretera Austral, droga przez chilijską Patagonię. Samo miasto niczym specjalnym nie jest ale odróżnia się od innych nieustającymi opadami deszczu. Przez kilka dni pobytu udało nam się raz zobaczyć słońce a poza tym padało dzień i noc. Do zwiedzania nie mamy tu zbyt wiele więc zabieramy się za ponowne zbadanie sprawy Rapa Nui. Po kilku godzinach udaje nam się odnaleźć stronę internetową bo adres który otrzymaliśmy w Valparaiso był oczywiście nieprawidłowy. Cieszymy się więc z kolejnego kroku do przodu w tym temacie. Radość nie trwa jednak długo. Po przestudiowaniu informacji, a było ich troszkę, okazało się że jeśli chcemy płynąć musimy napisać list do pana gubernatora z wyjaśnieniem dlaczego chcemy dostać się na wyspę w taki a nie inny sposób. Kolejna masa papierów do wypisania i wysłania pod wskazany adres. Potem oczekiwanie na odpowiedź. To możemy jeszcze jakość znieść ale nie da się przeskoczyć faktu że statek nie dawno wrócił z rejsu a następny jest w 2014 roku. No i dupa. Nic to, przynajmniej mamy poczucie że nie poddaliśmy się bez walki.

W między czasie płyniemy na wyspę Chiloe. Wszyscy w okół podniecają się tym ponoć przepięknym, magicznym miejscem więc szkoda by było je minąć. Docieramy do Castro, miasta w centrum wyspy, późnym popołudniem. Oczywiście leje jeszcze bardziej niż w Puerto Montt. Szukamy więc miejsca na namiot i po godzince znajdujemy idealne, zaraz za placem budowy. Lało przez całą noc. Rankiem niespodzianka, wciąż leje. Pakujemy przemoczone rzeczy i ruszamy w miasto. Odwiedzamy drewniany zabytkowy kościół, całkiem przyzwoity. Normalnie omijam tego typu miejsca, te było jednak inne niż większość. Mimo że jeden z większych ale w całości zbudowany z drewna, nie obwieszony złotem i innymi bogactwami. W środku kolejna niespodzianka. Na jednym z filarów wisi sobie spokojnie wizerunek naszego Papy Polaka. Nie dziwi to nas jednak bo za każdym razem gdy odpowiadamy ludziom na pytanie skąd jesteśmy, cieszą się ogromnie (nie jak w zachodniej Europie) i powtarzają Papa lub solidarność.  
Ciekawsze są tu jednak domy nazwane palafitos. Nazwa ta pochodzi od samej ich konstrukcji. Dawno temu ludziom zabrakło miejsca we wsi pod budowę. Zaczęli więc wbijać w dno zatoki wysokie na kilka metrów słupy, na których konstruowali swe mieszkania.  Od frontu łączyli je ze stałym gruntem tylko małą kładką. Dziś stare i wysłużone bale wciąż zdają się spełniać swe zadanie ale osobiście nie chciałbym mieszkać w jednym z nich. Chyba zbyt dużo stresu wywoływało by we mnie przeświadczenie że w każdej chwili moje łóżko może stać się szalupą ratunkową. W całej mieścinie są dwie takie ulice i wygląda to naprawdę niesamowicie. 

Wracamy do Puerto Montt by wysuszyć i spakować rzeczy. Szczerze mówiąc i ja i Edyta zmęczeni już jesteśmy miastami i podróżowaniem autobusami. Myśleliśmy na początku że to fajnie i wygodnie ale to chyba nie nasz sposób na przemierzanie krajów. Dwa dni później wychodzi słońce a my wychodzimy na trasę wylotową nr 7, Carretera Austral by złapać pierwszy autostop. Mimo przestróg wielu ludzi i naszego hosta z CS, Carlosa, aby nie jechać tą trasą w zimę, z uporem czekamy na to, co przyniesie nam los.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz