niedziela, 24 października 2010

Dzungla, herbata i takie tam

Cameron Highlands przywitalo nas przyjemnym chlodem. Milo, gdy jest cieplo, ale monotonia pogody zaczela przytlaczac. Tu mialo byc odswierzajaco i zdecydowanie tak jest. Przyjechalismy poznym popoludniem wiec od razu zaczelismy szukac noclegu. Rzeskosc powietrza, nieporownywalna z Kuala Lumpur natchnela nas jeszcze wieksza energia. Po prawie dwoch miesiacach wygod w domu, znow spimy w namiocie, znow gotujemy na ogniu i jemy z jednej menazki. Nie sadzilem, ze az tak mnie to ucieszy, a jednak.


Poranek rownie chlodny jak wieczor. Wprost nie moge wyjsc z podziwu jak mocno, temperatura i wilgotnosc powietrza moze wplynac na nasze samopoczucie. Zapewne ciezko to sobie wyobrazic, ale gdy wstaje sie rano, spoconym i lepkim, ze swiadomoscia ze chlodniej raczej nie bedzie, a jedynie bardziej wilgotno i goraca. Gdy nawet wyjscie do sklepu potrafi ostro zmeczyc, nie mowiac juz o pracy. Kiedy po opuszczeniu domu marzy sie o klimatyzowanym pomieszczeniu, a prysznic nie ma wiekszego sensu poza tym, ze oczysci skore ze starego potu po to, by za 10 minut pokryl ja swiezy. Szlag zwyczajnie czlowieka trafia, jesli nie kazdego, to mnie z cala pewnoscia.

Tak wiec w pieknym nastroju ruszamy do dzunglii. Pelni zapalu i gotowi na odkrycie czegos, czego wczesniej nie doznalismy przekraczamy ten prog swiata, w ktorym jeszcze nas nie bylo. Po raz pierwszy w zyciu poczulem sie obco, a nawet niepewnie. Z poczatku wielkosc roslin i mnogosc odglosow, ktorych wczesniej nie slyszalem wymusila skupienie nad kazdym pojedynczym ruchem. Nie wiesz, czego mozna dotknac, a czego nie. Jakie zwierze czai sie gdzies na twojej drodze, a jakie na zwalonym drzewie pod ktorym musisz sie prawie przeczolgac. Tak idac przed siebie staralem sie przypomniec zasady zaslyszane podczas rozmow z Jeeva, ktorych warto sie trzymac wkraczajac na terytorium nie nalezace do nas, ludzi. Nie pomyslcie sobie, ze staram sie nadac temu dramatyzmu ale las deszczowy to nie Puszcza Augustowska czy Bory Tucholskie. Tutaj nawet rosliny uzbrojone sa albo w duze haczykowate kolce albo w sztywne liscie o ostrych krawedziach. Wszystko jest zielone, kilkukrotnie wieksze i tak ze soba poprzeplatane ze zwykly zjadacz chleba traci orientacje gdzie sie co zaczyna, a gdzie konczy. W takich gestwinach nie mamy zbyt wielkich szans by zauwazyc co sie tam wsrod nich czai. Przemy jednak do przodu, a w dodatku non stop pod gore, uwazajac gdzie kladziemy plecaki podczas postojow i gdzie stapamy czy, siadamy. Po jakims czasie przyzwyczajamy sie nieco bardziej do otoczenia i wszystko idzie sprawniej, lecz nie mniej uwaznie.

Przed wyjazdem z Polski czytalem kilka relacji z pobytu w dzungli napisanych przez podroznikow takich jak my. Wszystkie jednak brzmialy bardzo odwaznie a nawet bohatersko. Nasz przyjaciel z Malezji, o wiele bardziej obeznany w tym temacie, twierdzi jednak, ze tu nie ma miejsca na brawure bo mozesz nie wrocic do domu.
My na szczescie nie spotkalismy, a przynajmniej nie zauwazylismy zadnego groznego stwora. Cali i zdrowi dotarlismy na szczyt Mt. Brinchang (2032m) przed zmrokiem, ktory w tych warunkach zapada o wiele szybciej niz zwykle. Decydujemy sie zostac tu na noc. Mimo naszego podniecenia noclegiem w tych warunkach, jedna mysl nie daje spokoju. Sprzedawca w sklepie, zapytany przez nas wczoraj o mozliwosc spania w terenie, odparl ze tu nie ma takich miejsc, bo nikt sie na to nie decyduje. Teraz to my wychodzimy na glupich bohaterow ale innego wyjscia nie ma. Los sie jednak usmiechnal i po godzince staramy sie wpasowac namiot na waskiej platformie z zadaszeniem. Grunt to nie spac na ziemi, bo albo splyniesz z deszczem albo cos ci wlezie pod namiot.


Rano przywital nas oszalamiajacy widok. Szkoda ze nie jestem bardziej doswiadczony w fotografii ale glowa i tak wszystko zapamieta. Dla takiego widoku warto bylo brnac pod gore! Teraz juz tylko w dol. Wesolo schodzimy do drogi na ktorej co jakis czas mijaja nas auta terenowe wypchane po brzegi turystami. Rzczywiscie, tu nikt nie wybiera sie piechota i bez przewodnika. Nas to juz nie rusza, dzungla juz za nami. Schodzimy powolnym krokiem. Nie spieszy sie nam w calej naszej podrozy wiec tutaj takze. Po kilkudziesieciu zakretach wchodzimy na teren plantacji herbaty. Kolejny niesamowity widok tego dnia. Nawet najbardziej strome zbocza przykryte sa zywozielonymi plaszczami krzewow, porastajacych kazdy skrawek terenu ciagnacego sie kilometrami. Mimo temperatury, pracownicy ubrani w dlugie spodnie, i bluzy wspinaja si do gory po to, by po chwili wrocic z pelnymi lisci worami zarzuconymi na barki. Lekko pewnie nie jest.


Jedna mysl w glowie. Ciekawe jak smakuje taki swiezy lisc. Odpowiedz zaskakujaca. Nie smakuje jak herbata, a raczej jak zwykly lisc z jakiegokolwiek rodzimego drzewa. “Bunkrow nie ma, ale i tak jest zajebiscie ;)”

Czlowiek czasem zadaje sobie tyle trudu by zobaczyc piekny widok lub sprobowac czegos, czego jeszcze nie probowal. Pcha sie przez dzungle z pelnym plecakiem, spi w namiocie zastanawiajac sie czy na pewno nic go nie przyatakuje w nocy, a rano nie ma nawet mozliwosci by wziac prysznic. Przeciez mozna przespac sie w hostelu, rano wyruszyc na spacerek z minimalnym obciazeniem lub wynajac samochod z przewodnikiem. W pewnym sensie zmuszeni jestesmy do pozostania przy opcji pierwszej, a to tylko z powodu naszego budzetu. Ale czy jest to opcja gorsza? Dla nas na pewno nie. Po powrocie do Kuala Lumpur, przeczytalismy na stronie innych podroznikow, ze ludzie tacy jak my to zwykle oszolomy i podrozowanie za 10 euro dziennie na dwoje to zwykle przegiecie. Oczywiscie, ze latwiej jest gdy ma sie 100 tys. PLN ale czy na pewno podroz jest wtedy bogatsza w doznania czy tylko w wygody. Wydaje mi sie, ze roznica polega na tym jaki mamy cel. Czy jest to wyprawa komercyjna, po ktorej chcemy napisac ksiazke, stac sie slawni i wystepowac w telewizji i radio, czy po prostu przezywac i dzielic sie tym z przyjaciolmi. Wybor nalezy do nas samych i nie mozna negowac jednego czy drugiego sposobu na zycie.

Powodzenia wszystkim wloczykijom nie zaleznie od wagi waszych sakiewek :)

3 komentarze:

  1. Gdzie dalej ;D ....bo w końcu znów zajebiście :D

    OdpowiedzUsuń
  2. jechac tyle czasu...zeby sie herbaty napic?:)

    wielkie pozdro z rownie pieknej Polandii...no dobra troche sklamalem, ale jak sie kocha, to sie wad nie widzi:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzieki, zebys wiedzial, ze im dluzej podrozujemy, tym bardziej doceniamy nasza piekna Polske!
    Wlasnie jestesmy w trakcie "Tour de Sumatra" i nawet byly bunkry... :D
    Nowe posty wkrotce! Musimy najpierw dotrzec do cywilizacji hehe

    OdpowiedzUsuń