sobota, 6 listopada 2010

Deepavali

Po tym jak nie udalo sie nam zdazyc na prom do Indonezji, wrocilismy do domu Premy i Jeevy. Nawet nie rozpakowalismy plecakow z mysla, ze nastepnego dnia, juz duzo wczesniej wyjdziemy, by tym razem zdazyc. Okazalo sie, ze niekoniecznie. Jeeva po powrocie z pracy stwierdzil, ze nie nie mozemy teraz wyjechac poniewaz za kilka dni rozpoczyna sie Deepavali czyli Swieto Swiatla, najwazniejsze Swieta Hindusow. Z niemalymi rozterkami porozmawialismy z Prema. Mieszkalismy juz se soba ponad dwa miesiace, przyzwyczailismy sie do siebie, polubilismy. Byloby niezrecznie i glupio zmyc sie wlasnie teraz. Postanowione! Spedzamy Swieta razem, ku uciesze wszystkich zgromadzonych.

Dni poprzedzajace Deepavali spedzilismy starajac sie byc uzyteczni. Pomagajac przy sprzataniu, gotowaniu. Mielismy namiastke naszego Bozego Narodzenia, pzynajmniej jesli chodzi o prace domowe. W wigilie Swiat wszyscy spakowalismy potrzebne rzeczy i pojechalismy do siostry Premy – Vicci, u ktorej co roku zbiera sie rodzina na kilka dni. Zeby wszystko bylo jak nalezy, dostalismy nawet odpowiednie stroje. Pawel specjalna, biala koszule, a ja, oczywiscie pozyczony od Anusyiah „punjabi suit”. W te noc kobiety zebraly sie w kuchni, by szykowac specjaly, a mezczyzni spedzali czas w meskim gronie, grajac w karty lub saczac whisky. Sen byl krotki i trwal zaledwie kilka godzin. Jak sie okazalo Prema nie spala wcale, poswiecajac sie gotowaniu oraz usypywaniu specjalnego znaku z kolorowego ryzu przed wejsciem do domu. O poranku zapanowal maly rwetes. Kazdy musial sie wyszykowac a goscie powoli zaczeli sie zbierac. Na poczatku mielismy obawy, czy bedziemy tam pasowac, czy atmosfera nie bedzie sztuczna. NIepotrzebnie. Wszyscy emanowali cieplem i serdecznoscia. Pawel zaglebil sie w rozwiazywanie lamiglowek zadawanych mu co raz przez seniora rodu, a mnie pochlonely rozmowy z wszystkimi obecnymi ciociami.
Podano obiad. Tradycyjnie, na lisciach bananowca. Rownie tradycyjny byl sposob spozywania, czyli rekoma. Na szczescie mielismy wczesniej praktyke w tej dziedzinie. Ale nie jest to wcale takie latwe, na jakie wyglada. Najciekawsze byly jednak tance. Popoludniowa sielanke najpierw zaczely urozmaicac namlodsze dziewczynki, pieknie tanczac w rytm tamilskiej muzyki. Po jakims czasie, starsze zamienly machanie noga na plasy na parkiecie. A potem, ku naszemu ogromnemu zdziwieniu (tego w Polsce nie uraczysz!) wystartowali chlopacy. Dawali rade! Co to byla za zabawa! Chyba nie musze pisac, ze my tez dolaczylismy do reszty ku wielkiej uciesze caaalej rodziny.

Leniwy dzien nastepny uplywal na jedzeniu, podjadaniu slodyczy i ogladaniu filmow,a wieczorem wszyscy (czyli ponad 20 osob) zapakowalismy sie do samochodow i pojechalismy do kina. Na nieszczescie dla nie bylo angielskich podpisow. Pozostalo nam ogladanie na ekranie kolorowych strojow oraz wysluchiwanie niekonczacych sie dialogow przez trzy godziny...
Po filmie pozegnalismy sie z ciocia Vicci i wrocilsmy do domu. Myslelismy, ze sobota uplynie nam w ciszy i spokoju, ale pozostalo jeszcze wiele domow do odwiedzenia, wiec na przygotowanie do wyjazdu pozostala tylko niedziela.
Nieco poddenerwowani, w koncu przeciez to ostatnia noc w „naszym domu” w Malezji, spakowalismy sie i poszlismy spac z nadzieja, ze jutro opuscimy kontynent.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz