czwartek, 14 października 2010

Kot na dachu, szczur w kanale

A my w takim zawieszeniu pomiedzy podrozowaniem, a zwyklym szarym zyciem tyle ze jakies 8000km od domu. Bawilmy sie w taka mala gre pt. oswajanie zwierza. Na chwile zamienilismy nasz pancerz ze znoszonych juz i obrzydlych nieco ubran na eleganckie ciuszki, taka nowa skorke, dopasowana do tutejszych wymogow spoleczenstwa. Chodzimy wykapani, ladnie uczesani, nawet make up zagoscil na twarzy. W domu jest kuchenka, wiec nie trzeba uzywac magicznych sztuczek aby rozpalic ogien, odpada zbieranie patykow, galazek, szykowanie paleniska, pilnowanie i nieustanne mieszanie. Nie martwimy sie o swieza wode do picia, jakakolwiek do mycia, tylko pranie pozostalo w naszych rekach – doslownie, ale odkrecasz kurek i leci, caly strumien w jednej rurze. I niby wszystko jest tak jak powinno, my czujemy sie w tym wszystkim jakby odwrotni. Przebrani za ludzi miejskich, na czas jakis w teatrzyku, gdzie scena to zgielk, chaos, pogon...

Zewszad wygladaja kuszace propozycje ulatwienia sobie zycia, wszystko jest w zasiegu reki. Praleczki – oszczedzaj czas i swoje dlonie, lodoweczki – serwuja biegun na rowniku, restauracje, jadlodajnie – usiadz, odpocznij, znajdz chwile, bo zaraz do domu, jeszcze to i tamto, srodek nocy, krotki sen i rano od poczatku... Pociag podjezdza, pchamy sie, chamy, wszyscy jak pchly upchane, wyjscie czy wejscie – wszystko jedno byle zdazyc, bylebym JA zdazyl . Jeden pociag to za malo, zmiana stacji, szybko, biegiem bo juz jedzie, oj za pozno... i 10 minut stojac i klnac pod nosem, chyba na siebie samego i swa glupote, a to tylko dwa przystanki... Bez biegania, przeklinania, dziarskim krokiem ze spojrzeniem w niebo, wokolo, na ludzi, moze w czyjes oczy... z przyjemnascia mozna DOJSC do pracy. Ale przeciez to TAK DALEKO!!!

Srodowisko: bank, kawiarnia, sklep, kino, wszelkie budynki uzytecznosci publicznej uczestnicza w zawodach. Gdzie wiecej osob zostanie zmrozonych, zakatarzonych, z goraczka... Klima az buczy, ale cala naprzod!!!! Ahoj, chcemy zimy! Chcemy jak inni nosic czapki, kurtki, rekawiczki, kryte buty, dzinsy, sweterki i plaszcze. I czasem wylaniaja sie z odmetow zimnych, klimatyzowanych przestrzeni markowo opatulone ludziki w modnych, dizajnerskich czapkach , jak delfiny na powierzchnie oceanu, by zaraz znow czmychnac i skryc sie w chlodna strefe centrum handlowego tudziez inny , byle klimatyzowany obiekt.

Pociag podmiejski, nagle uszy zaczyna wypelniac dzwiek, no tak... telefony, a wlasciwie nowoczesne urzadzenia wielofunkcyjne, sa wszedzie. Nie wazne czy to Malezja, Anglia czy Polska, zawsze w jakims pociagu, tramwaju czy autobusie ktos uraczy nas swoim ulubionym songiem oczywiscie nie pytajac nikogo o zdanie. Lady Gaga – zero zaskoczenia, jednak po krotkich ogledzinach wagonu brak tu chichoczacych, wymalowanych i na wpol rozebranych nastolatek. Hmm... tylko jedna dziewczynka – Muzulmanka, niepozorna, w chuscie na glowie, bawiaca sie telefonem...

Sen to zlo, nie ma zludzen, dlatego miasto nigdy nie spi. I niekoniecznie mowa tu o imprezach, tancach – hulancach, popijawach, choc zapewne w centrum, w miejscach nocnych schadzek takie widoki to codziennosc. Tutaj na osiedlu, w godzinie zdecydowanie nadajacej sie do zlozenia glowy na poduszcze nastepuje exodus. Wszyscy jak zmory nocy wylaza na zewnatrz, rozsiadaja sie wygodnie i czerpia garsciami nocne, chlodniejsze powietrze. Dzieciaki w pizamach z predkoscia blyskawicy biegaja po korytarzach, bawia sie w tutejszego chowanego, a nade wszystko lubuja sie w doprowadzaniu otoczenia do furii za pomoca petard! Druga w nocy, trzecia w nocy, z jakas piekielna synchronizacja z objec Morfeusza wyrywa ogluszajacy HUK!!! Szkoda ze senne marzenia o wiatrowce nie przekladaja sie na rzeczywistosc...

Albo wezmy przechadzki po ulicach. Nie bylo innej rady jak stac sie swieta krowa. Swiatla? Jakies kolorki zmieniajace sie chyba dzieciom ku uciesze, a moze poczatkujacy turysci z tego korzystaja. Zwykle nikt na to nie patrzy. Mala przerwa w strumieniu pedzacych Protonow i brzeczacych niczym szerszenie skuterkow - i lecisz!!!! Oczy dookola glowy, zwinne kocie ruchy, dwa susy i ufff, cypelek posrodku drogi. Przyczajenie. Jesli z ukrycia nie wyloni sie zaden metalowy smok, to dzida! I tak dzien za dniem...

Chlopcy jednak bija tu wszystko na glowe! O rety! Niejedna dziewczyna zazdrosci im tej gracji, to bije po oczach, az boli. Patrz i podziwiaj: najmodniejsza fryzura,najladniejszy manicure, najdrozsze dzinsy, najbardziej obcisla koszulka, japonki z rozowym kwiatuszkiem, rozowa torebka, koniecznie od Luisia, lekko zdeprymowanym wzrokiem szukaja poklasku, a wysoko podniesiona broda wymusza delikatne przymkniecie powiek z perfekcyjnie wytuszowanymi rzesami. Wieczorowa pora przywdziewaja jeszcze bardziej niz zwykle obcisle wdzianka, ultrakrotkie spodenki lub spodniczki i wyginaja smialo cialo z ogroooomnym zaangazowaniem w rytm najnowszych hitow. Zdaje sie ze ostatnio krolowala Lady Gaga, a moze Beyonce, kto ich tam wie. A my z klatki schodowej zagladamy w ich okna, ogladajac to przedziwne przedstawienie, nie mogac wrecz otrzasnac sie ze zdumienia, a momentami wyjsc z podziwu nawet, jak to potrafia sie wic, krecic dupka i czolgac po podlodze. Toz to szok!

Jednej rzeczy troche tu jednak brakuje. Mianowicie psow. Nie ma wesolego merdania ogonkiem, radosnego poszczekiwania, tarmoszenia grzywy, w prawdzie nie ma tez kup na trawnikach, za czym nie nie, nie tesknie, ale tak tu nienaturalnie bez nich. Pewnego razu siedzielismy przy stoliku na zewnatrz restauracji. Nagle z lewej, z prawej, z tylu, z przodu, posypaly sie gwizdy, cmokania i chrzakania. Kto u licha chodzi do baru z psem? Wesolo merdajac menu jak z podzniemi wylonili sie kelnerzy. Koniec swiata! Zeby tak do kelnera, jak do psa, kurna, do psa? A psow jak nie bylo, tak i nie ma. Mozna je znalezc w chinskich sklepach, rasowe, kolorowe,wlochate gladkie, nawet husky, tylko zadnego na ulicy. Moze kupuja je tylko na specjalne okazje... Urodziny pani Wang, zapraszamy, pelen orient, dzis specjaly z Alaski...

Tak, tak... Za to kotow jest tu dostatek (moze za twarde?) Koty sa wszedzie. Idziesz ulica, a droge przebiega Ci nie jeden, a co najmniej trzy. Siadasz przy stoliku w barze, a kot juz tam jest. Zeby chociaz sam, a to z kumplami. Czasem z cala rodzinka klebia sie pod stolem, obok stolu, pod krzeslem, na krzesle, na kolanach, o zgrozo na stole!!!! Gdzie sie nie obejrzysz tam kot, otwierasz lodowke, i co widzisz - kota, otwierasz konserwe, zgadnij - kot! W przeroznym stanie, postaci i masci. Niektore przerazliwie chude, a inne tak spasione, ze gdyby nie ogon, mozna byloby pomyslec, ze to wlochata kulka. Bez lapki, bez ucha (to najczesciej), bez ogona , bez oka – do wyboru, do koloru! I mimo calej swojej liczebnosci, nic, ale to absolutnie nic sobie nie robia z wesolo biegajacych po chodnikach szczurow. A tych tez jest tu calkiem okragla liczba. Z kolei szczury gdzies maja tluste, olbrzymie, zlociste karaluchy, ktore wyskakuja czasem z kanalu z predkoscia swiatla milimetry od twojej stopy. Wszyscy oni preferuja ludzkie dania i odpadki. I tak zyja sobie radosnie, niczym sie nie przejmujac. Karaluchy ze szczurami w kanalach i oczywiscie poza nimi, a koty wszedzie, wlaczajac oczywicie dachy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz