piątek, 30 lipca 2010

Stajanka przed Istanbulem (Turcja)

Turecka granica zaskoczyla nas swoja dlugoscia i iloscia bramek do przejscia. Siedem razy musielismy pokazywac paszport przeroznym urzednikom, zarowno umundurowanym, jak i nie. W dodatku, dokladnie po srodku stoi ogromne centrum handlowe. Idze sie cale kilometry a na koniec rozbraja pani, cienkim glosikiem pytajaca "a gdzie jest wasz samochod?"
Weszlismy cos przekasic do niewielkiego baru. Wewnatrz sami mezczyzni, na zewnatrz mezczyzni i jedna kobieta. Przyznam, ze mozna sie dziwnie poczuc.
Z mojego punktu widzenia, jako kobiety, Turcja jawi sie jako kraj totalnie meski, mimo, ze to dopiero przedsionek do swiata meskiej dominacji, jaki jest w Iranie, czy Pakistanie. Juz po przekroczeniu granicy zauwaza sie, ze czegos tu brakuje... kobiet. Na ulicach jest ich mniej, czesc nosi chusty i dlugie szaty, zaslaniajace cialo, czesc wyglada tez zupelnie jak w krajach Europy zachodniej. Mezczyzni z kolei zawsze w pewnych grupkach, slychac ich smiech, rozmowy. Garna sie do siebie i widac, ze bardzo lubia przebywac w swoim gronie.
Wracajac do jazdy, myslelismy, bedzie ciezko, zwlaszcza ze do Istanbulu mielismy ponad 200km. Jednak nasze obawy byly plonne. Na parking wlasnie zjezdzal tir, a jego kierowca ze spokojnym usmiechem oznajmil ze jedzie do Istanbulu ale za pol godziny. Dla nas bomba! Hassan, czlowiek bardzo serdeczny i opanowany ujal nas tym, ze kiedy oznajmilismy mu, ze chcemy wysiasc przed miastem by poczekac do nastepneg dnia, powiedzial, ze u nich w firmie jest wszystko, nawet prysznic i to zaden problem zebysmy tam zostali. Nie zartowal! Inni kierowcy - Kemal, Husajn, Murat oraz Hamdam przyjeli nas iscie po krolewsku! Jako mieszkanie posluzyla nam naczepa do tira, a na kolacje dostalismy grillowanego kurczka i salatke, a nawet conieco na rozgrzanie. Nie bylo mowy o jakiejkolwiek odmowie. W miedzyczasie okazalo sie, ze to piatek wieczor i nic nastepnego dnia w Istanbule nie zalatwimy. To nie byl problem, bo przeciez mozemy zostac i do poniedzialku! W niedziele wszyscy razem pojechalismy nad morze. Naczepy zostaly odlaczone i dwoma tirami zajechalismy prawie nad sama wode. Zdziwil mnie tylko fakt, ze glowna czesc plazy byla meska, a kobiety kapaly sie nieco z boku, nierzadko w koszulkach lub calym ubraniu. Po godzinie przestalam sie tym jednak przejmowac, choc na poczatku czulam sie nieswojo.
Nigdy nie zapomnimy tej niesamowitej, spontanicznej goscinnosci, przepysznego jedzenia (zapiekany kurczak z pomidorami, baklazanami, papryczka chili albo pieczone baklazany z jogurtem, mieta, miesem mielonym i oliwkami... palce lizac!!!), wieczorow ze spiewem i gra na pieknym instrumencie jakim jest dyzen (ciftelin). Ale najbardziej nie zapomnimy jednego "to ne ni problem"!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz