Dostanie sie do centrum Istanbulu nie bylo latwym przedsiewzieciem, szczegolnie gdy nie posiada sie mapy i nikt dookola nie rozmawia po angielsku, francusku, czy tez po rosyjsku. Po kilku godzinach, najpierw jazdy malym, zatloczonym autobusikiem, a potem metrobusem, ktorym okazal sie byc po prostu autobus jadacy po specjalnie ogrodzonym pasie ulicy, dotarlismy do stacji tramwajowej. Tu - niespodzianka! Na nasz widok zareagowala para turystow. "Do you speak english?" padlo pytanie. Ucieszyslismy sie ogromnie, lecz nie tak, jak na pytanie "Maybe you speak polish?". Malwina i Krzysiek byli w Stambule od wczoraj, rowniez przyjechali autostopem wraz z dwojka innych Polakow. Pomogli nam w obsludze automatow, w ktorych zakupilsmy tzw. "jetony" by dostac sie na peron, a takze wytlumaczyli nam jak dostac sie do dworca kolejowego. Mamy nadzieje, ze powrot do kraju byl dla Was rownie ciekawy jak trasa do Turcji. Pozdrawiamy serdecznie!
W koncu z ulga ulokowalismy nasze garby w skrytce dworcowej i ruszylismy w poszukiwaniu biura turystycznego, za posrednictwem ktorego mozna wyrobic wizy do Chin. Konsulat w Istanbule twierdzi, ze nie przyjmuje wnioskow bezposrednio... Jest to co najmniej dziwne, zwlaszcza, ze Chinska Ambasada w Ankarze poinformowala nas, ze ambasady i konsulaty sa wlasnie po to, aby przyjmowac takie wnioski. Niestety mimo wszelkich staran nie udalo nam sie otrzymac najwazniejszej informacji: mianowicie czy po wyladowaniu w Nepalu (znalezlismy tanie bilety do Kathmandu) bedziemy mogli przez terytorium Tybetu wjechac do Chin. Nie pozostalo nic innego jak podziekowac posrednikowi, ktorego oplaty za zlozenie wniosku wizowego przekraczaly koszt samych wiz... i zapytac wujka google... Dowiedzielismy sie, ze nie dla nas Tybet pisany. Owszem mozna tam sie dostac, ale po otrzymaniu specjalnego pozwolenia wydawanego razem z wiza, plus wykupieniu zorganizowanej wycieczki w chinskim biurze podrozy, ktorej koszt wynosi od kilkuset dolarow wzwyz. Plan padl. Pojawila sie opcja druga: przelot samolotem do Bangkoku z miedzyladowaniem w Abu Dhabi. Wszystko pieknie ale z karta visa electron nie poszalejesz, wiec bukujemy przez posrednika, a po otrzymaniu potwierdzenia mamy przelac pieniazki na konto. Opuszczamy kafejke okolo 22.00 myslac o Bangkoku i mozliwosci ominiecia Pakistanu.
Odebralismy plecaki, tylko co dalej? W hostelach miejsca brak a Istanbul to nie male miasteczko. Okolo 150km wzdluz i 50km wszerz, a ponadto, bagatela, 13mln mieszkancow... Zjedlismy posilek w parku i wrocilismy do kafejki internetowej, cale szczescie czynnej 24/7.
Kolejny dzien ropoczal sie dla nas wczesnie, a wlasciwie to dzien poprzedni wcale sie nie skonczyl. Do 8.00 rano siedzielismy w kafejce internetowej bez zmruzena oka. Male sniadanko czyli tutejsza buleczka z nadzieniem ziemniaczanym plus herbata dodalo nam nieco energii, zatem czas zwiedzac miasto! Odwiedzilismy stary bazar z mnostwem przeroznych towarow, gdzie sprzedawcy zachecali do kupna przez chwytliwe teksty "today is free". Ciekawe tylko ile to free kosztowalo... Sam budynek bazaru byl niesamowity, stary, zabytkowy, wewnatrz wsparty niezliczona iloscia kolumn, z alejkami jak w labiryncie i przepieknie zdobionymi scianami i sufitami. Jednak skutki nieprzespanej nocy w polaczeniu z nieznosnym upalem dopadly Pawla. Opuscilismy wiec bazar i poszlismy na obiad do lokalu, przypominajacego sposobem serwowania wroclawska Bazylie! Obiad niestety nie pomogl, ale mimo nieciekawego samopoczucia postanowilismy zwiedzic Blekitny Meczet. Okazal sie potezny i piekny. Nie sposob go opisac, czy tez odwzorowac na zdjeciach. Meczet jest otwary dla zwiedzajacych, ale trzeba pamietac o odpowiednim ubiorze. Kobiety musza miec zakryte kolana i ramiona. Ponadto obowiazkowo trzeba zdjac buty. Samo wnetrze uspokaja i wycisza. Wyszlismy stamtad pod wielkim wrazeniem. Blue Mosk na Youtube
Slonce wciaz prazylo niemilosiernie. Upaly w Polsce to pestka! Lody byly jedynym ratunkiem. Mlody Turek, ubrany w specjalny, tradycyjny stroj serwowal lody w tak dziwny sposob, ze nie sposob bylo przejsc obok. Nie dosc, ze do nakladania uzywal preta metrowej dlugosci, zakonczonego plaska koncowka, to robil to po mistrzowsku, odgrywajac przy tym niezly teatrzyk. Nigdy nie bylo wiadomo gdzie za chwile znajdzie sie wafelek z lodem, gdyz ladowal w kieszeni, za uchem a nawet w dekolcie, po czym gdy juz lapalo sie za lod, zostawalo sie z samym wafelkiem w dloni itd... Kupa zabawy i wysmienity smak.
Kolejna dla nas nowoscia byly statkobusy, czyli promy kursujacy co 10min pomiedzy europejska i azjatycka czescia miasta. Jednym z nich zabralismy przez ciesnine Bosfor i my. Zlapalismy autobus jadacy za miasto. Po drodze poznalismy Nur, ktora w zatloczonym autobusie ostrzegla nas przed kieszonkowcami i z usmiechem na ustach podala nam swoj nr tel. Mielismy sie spotkac za dwa dni w Sile - niedaleko polozonym nadmorskim miasteczku. Nasz plan byl prosty, dojechac do wsi, ktora lezala w okolicach duzego jeziora, zostac tam dwa dnia potem pojechac nad morze do owego Sile.
Skonczylo sie jednak na tym, ze gdy juz we wsi zapytalismy o droge do jeziora, nagle zebralo sie ponad 20 osob, nikt oczywiscie w komunikatywny sposob nie potarfil mowic po angielsku ani w zadnym innym jezyku, do tego dziwnie na nas patrzyli a ich oczy wielkie byly jak piec zlotych. Dwoch tubylcow zdecydowalo sie zawiezc nas nad to jezioro. Po przybyciu na miejsce i zobaczeniu straznika stalo sie jasne, ze to teren wojskowy... Straznik na migi przekazal nam informacje, ze tu spac nie wolno, bo rano przyjdzie policja i bedzie strzelac. Hmm moze to poligon... Tubylcy nawet w usilnych probach komunikacji zadzwonili do Nur i dowiedzielismy sie tego samego, ze nie wolno. Kazali zapakowac nam sie do samochodu i jechalismy z powrotem. Dodam tylko ze po dwoch dniach bez snu, bylo nam juz wszystko jedno, z jeziorem, bez jeziora.... cokolwiek. I tak wyladowalismy na posterunku Zandarmerii.
Zostalismy tylko my i zandarmii. Oczywiscie po raz kolejny jezyk angielski nie byl przydatny, za to my znamy slowo namiot juz w kazdym napotkanym jezyku - znacznie ulatwia to sprawe. Nastapila debata, co tu z nami zrobic i podczas gdy jeden z zandarmow pobiegl, by zrobic nam herbate, drugi stwierdzil ze musimy juz isc i zabral nas na droge, gdzie zatrzymal nam autobus do Sile. Warte wspomnienia jest jednak to, ze sprawdzali Pawla paszport trzy razy z pytaniem czy pracuje on w policji. W koncu Pawel prztlumaczyl im bardzo doslownie (ja polish, ty turkish), ze slowo polish w paszporcie oznacza obywatelstwo...
Wybila 23.00 na plazy w Sile, rozstawilismy namiot, wskoczylismy do nadzwyczaj cieplego morza i jedzac kanapki powstrzymywalismy opadajace powieki. Zasnelismy kamiennym snem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz