środa, 14 lipca 2010

Lactaši (Bosnia i Hercegovina)

Tego dnia zalozylismy, ze niech sie dzieje co chce ale musimy opuscic Wegry, przejechac przez Chorwacje i dotrzec do Bosni. Dojrzelismy rowniez do tego, aby pozegnac sie z niektorymi rzeczami z naszych (jednak!) przeladowanych plecakow. Do domu pojechalo 3,5kg. Do granicy bylo niedaleko wiec po prstu tam poszlismy.

Wielka radoche sprawilo nam przejscie na druga strone i chyba z tej radosci odwiedzilismy przygraniczny bar na zimne chorwackie piwko. Otaczaly nas usmiechniete twarze, jezyk brzmial dziwnie znajomo i poczulismy sie jak u siebie. Niestety nie na dlugo, bowiem Chorwaci chyba nie uznaja zatoczek na drodze i do pierwszej szlismy chyba godzine. Nie uznaja tez chyba autostopu...tam nagralismy filmik, jak nam idzie, a raczej nie idzie... filmik znajdziecie tutaj Na szczescie od spalenia przez slonce uratowal nas kierowca tira, ktory, jak sam stwierdzil powinien miec na szybie wielki napis "tourist car". Zabral nas az pod Bosniacka granice.
Tam przywital nas inny swiat. Celnik, gdy dowiedzial sie, ze przyjechalismy w celach turystycznych stwierdzil, ze jestesmy "crazy people". Kolejki tirow do granicy przypominaly nasze Budzisko, a wolny handel kwitl w kazdym zakamarku miasteczka. Za zakupy zaplacilismy w euro (kantory tu rzadkosc), a reszte dostalismy w bosniackich markach. I tak tu jest wszedzie. Stragany z tanimi papierosami (w przeliczeniu na zl karton Marlboro kosztowal 26zl!!) i pirackimi plytami staly wzdluz calej ulicy.
Dwoma samochodami i autobusem odjechalismy od granicy na odleglosc moze 50km do miasta Lactaši. Dlugo szlismy w poszukiwaniu miejsca z dostepem do rzeki. Po drodze, ku mojemu wielkiemu niezadowoleniu na chodniku znalezlismy naboj, kaliber 8mm z roku 1983. Zrobilo sie juz calkiem ciemno, wesolo nie bylo. Za miastem, przy budujacych sie halach w koncu ukrylismy namiocik w wysokich trawach. Do rzeki bylo rowniez blisko, wiec nie omieszkalismy wskoczyc na mala kapiel. Tak przywitala nas Bosnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz