Wstalismy wczesnie rano z zamiarem unikniecia upalu. 5km marszu do drogi i zaczynamy lapac okazje. Po 30min zatrzymuje sie koles, ktory zabiera nas do Donji Vakuf (34km) Opowiada nam o starych czasach, gdy byl szefem klubu snowboardowego, skakal na bungee i uprawial rafting. Teraz prowadzi mala firme, co pozwala mu na zarobienie okolo 300 euro na miesiac. W tym kraju mimo cen zblizonych do polskich zarabia sie 1/3 naszej najnizszej krajowej. Ludzie jednak wiadomo, kombinuja na boku.
Z Donji Vakuf zabieramy sie do Travnika z grajkiem weselnym, od ktorego dostajemy dokladna mape Bosni. W Travniku zaskakuje nas zmiana pogody, zaczelo padac! Korzystajac z okazji, wskakujemy do kafejki internetowej i tu okazuje sie, ze Couchsurfing tak pieknie i gladko nie dziala. Nikt nie ma dla nas miejsca w Sarajevie. No coz... Idziemy szukac noclegu, jak zwykle na piechote i jak zwykle dralujac kilka kilometrow (7). Spotykamy grupe motocyklistow. Na nasz widok kilku z nich uznalo, ze musza z nami pogadac, a nawet zrobic sobie zdjecie. Nie wiem tylko czy z nami, czy z moimi dredami.
Na noc zabunkrowalismy sie w swietnie oslonietym krzakami miejscu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz