Tego dnia zdecydowanie nam nie szlo... Przejechalismy 30km w 5 godzin. Bylo zimno, deszczowo i wietrznie. Niemal jedyne auta jakie jezdzily to stare, jugoslowianskie Yugo, za to w kazdym chyba kolorze i ksztalcie, do tego rownie wiekowe Zastavy i wszechobecne taksowki, jak w Polsce 20 lat temu. Kilka czarnych BMW i mercedesy "beczki". O tych nowszych nie ma co pisac bo sie nie zatrzymaly, w sumie to nic nie chcialo sie zatrzymac. Poszlismy na dworzec,a na autobus trzeba bylo czekac 2 godziny. Co tu robic? Poszlismy na goraca kawe, a przy okazji sprobowalismy mocy grzewczej "domaca rakija" czyli rakii domowej roboty. Zapewniam, ze wystarczy odrobina, aby bylo cieplej :)
Stwierdzilismy z Pawlem, ze jazda autobusami i pociagami (przesiedlismy sie pozniej na nocny pociag) jest bardzo relaksujaca. Wsiadasz i jedziesz... To jest dopiero wygoda! Przyznam, ze mialam malego stresa kiedy panowie konduktorzy w pociagu zamiast sprzedac nam bilety, kazali nam isc spac. Ale, wszystkim, mysle wyszlo to na dobre. Pod koniec trasy zapukali w szybke i zaprosili do uregulowania platnosci, tyle ze w kwocie o polowe mniejszej, a i bilet nie byl juz potrzebny... Oni zadowoleni, my rowniez.
W koncu naszym oczom pojawila sie autostrada. Rzeka samochodow jadacych do Sofii i dalej do Turcji, szkoda tylko, ze akurat jedyna na przestrzeni wielu kilometrow stacja benzynowa ziala pustkami. Cos tam na szczescie udalo sie zlapac. Daleko nie bylo, ale dobre i to!
Zblizal sie wieczor i wypadalo poszukac milego miejsca do spania, parking przy drodze nie zachecal, wiec po raz pierwszy sprobowalismy ugryzc temat z innej strony. Zebralismy sie na odwage i poszlismy do pobliskiego domu zapytac, czy moglibysmy rozstawic namiot w ogrodzie lub gdziekolwiek w poblizu. Jakie bylo nasze zaskoczenie, gdy od razu uslyszelismy, ze jest to jak najbardziej mozliwe, a wogole to powinnismy napic sie razem kawy. I tak zanim rozstawilismy namiot, kawa byla juz na stole i poplynely opowiesci. Trafilismy do domu Novica i Sladjany, ktorzy mogliby byc naszymi rodzicami, i takiez rodzinne przyjecie nam zgotowali. Cieplo bijace od tych dwojga dalo nam poczucie bezpieczenstwa i opieki, jakiego dawno nie mielismy. Nawet dostalismy swoj pokoik ale nie chcielismy przeszkadzac, wiec wybralismy nasz "szator". A rano, marzenie kazdego w podrozy - pranie! Poza tym poznalismy Marjana, syna naszych gospodarzy, z ktorym tak sie zagadalismy, ze zaczelismy lapac stopa po 15... Chetnie zostalibysmy dluzej, ale orient mocno wzywal.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz