Późny wieczór i
wciąż gorąco. To chyba moja największa zmora w podróży. Gdzie byśmy się nie
ruszyli, tam upał. Może następnym razem powinniśmy ruszyć na Alaskę ? Obiecaliśmy
sobie jednak kontynuować podróż z miejsca gdzie musieliśmy zakończyć poprzednią
i oto jesteśmy w Perth po raz drugi. Tym razem nie korzystamy z couchsurfing.
Przyjaciel z Malezji - Jeeva odbiera nas z lotniska i zabiera nas do siebie.
Pełen luksus. Wcześniej nie zastanawialiśmy się jak i czym dostaniemy się z
Perth do Sydney ale teraz mamy kilka dni na sprawdzenie różnych opcji bez
martwienia się gdzie spać.
Okazuje się że
wypożyczenie auta, pociąg, autobus a nawet „relocation deal” tanimi opcjami nie
są. Szukamy więc kogoś, kto posiada auto i szuka ludzi na tej samej trasie, by
podzielić się kosztami. Marzenia o zobaczeniu pustyni powoli odpływają w siną
dal. No cóż, nie mamy wiele czasu a kontynent jes dość spory. Po kilku dniach
znaleźliśmy backpakera z autem jadącego do Sydney. Wszystko układa się
pomyślnie. Po spotkaniu nie możemy jednak zdecydować się na jazdę z nim. Nie
dlatego że jesteśmy wybredni, ale coś nam mówi, że być w Australii i nie
widzieć czerwonej pustyni to jak nie być tu w ogóle.
Po powrocie do
domu Edyta nie daje sobie spokoju i przeszukuje internet raz jeszcze w nadziei,
że gdzieś tam jest jakiś wariat jadący przez rozgrzaną patelnię pustyni. To był
strzał w dziesiątkę. Znajduje się Chris, kolega z Niemiec z samochodem 4X4.
Odwiedza nas następnego dnia a po trzech dniach jedziemy już w stronę Great
Central Road, pustynnej drogi (1500 km) prowadzącej do serca Australii, Alice
Springs. Nienawidzę upałów, ale tym razem jakoś mi to nie przeszkadza.
Ekscytacja tym, że mamy możliwość zrealizowania kolejnego marzenia, podróży
przez bezludne miejsca i świadomość, że jeśli coś pójdzie nie tak jak byśmy
tego chcieli, będziemy zmuszeni stawić czoła pierwotnemu instynktowi co robić
by przetrwać, bierze górę. Po dwóch dniach jazdy, ostatni postój na uzupełnienie zapasów wody, jedzenia i paliwa. Sprawdzamy wszystko dwa razy i ruszamy po ostatnich kilkunastu kilometrach asfaltowej drogi. W aucie cisza jakaś dziwna. Pewnie każdego z nas dopadła nutka lęku. Ja zastanawiam się czy auto, które liczy sobie prawie tyle samo lat co ja jest w stanie sprostać zadaniu ktore mu postawiliśmy? Czy my sami tak naprawdę wiemy co robimy? Przecież nikt z naszej trójki nie był nigdy wcześniej w takim miejscu. Wkrótce się przekonamy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz