Na Puerto Montt
padło z powodu jego położenia. To tu właśnie zaczyna się słynna Carretera Austral,
droga przez chilijską Patagonię. Samo miasto niczym specjalnym nie jest ale
odróżnia się od innych nieustającymi opadami deszczu. Przez kilka dni pobytu
udało nam się raz zobaczyć słońce a poza tym padało dzień i noc. Do zwiedzania
nie mamy tu zbyt wiele więc zabieramy się za ponowne zbadanie sprawy Rapa Nui.
Po kilku godzinach udaje nam się odnaleźć stronę internetową bo adres który
otrzymaliśmy w Valparaiso był oczywiście nieprawidłowy. Cieszymy się więc z
kolejnego kroku do przodu w tym temacie. Radość nie trwa jednak długo. Po przestudiowaniu informacji, a było ich troszkę, okazało się że jeśli chcemy
płynąć musimy napisać list do pana gubernatora z wyjaśnieniem dlaczego chcemy
dostać się na wyspę w taki a nie inny sposób. Kolejna masa papierów do
wypisania i wysłania pod wskazany adres. Potem oczekiwanie na odpowiedź. To
możemy jeszcze jakość znieść ale nie da się przeskoczyć faktu że statek nie
dawno wrócił z rejsu a następny jest w 2014 roku. No i dupa. Nic to,
przynajmniej mamy poczucie że nie poddaliśmy się bez walki.
W między czasie
płyniemy na wyspę Chiloe. Wszyscy w okół podniecają się tym ponoć przepięknym,
magicznym miejscem więc szkoda by było je minąć. Docieramy do Castro, miasta w
centrum wyspy, późnym popołudniem. Oczywiście leje jeszcze bardziej niż w
Puerto Montt. Szukamy więc miejsca na namiot i po godzince znajdujemy idealne,
zaraz za placem budowy. Lało przez całą noc. Rankiem niespodzianka, wciąż leje.
Pakujemy przemoczone rzeczy i ruszamy w miasto. Odwiedzamy drewniany zabytkowy
kościół, całkiem przyzwoity. Normalnie omijam tego typu miejsca, te było jednak
inne niż większość. Mimo że jeden z większych ale w całości zbudowany z drewna,
nie obwieszony złotem i innymi bogactwami. W środku kolejna niespodzianka. Na
jednym z filarów wisi sobie spokojnie wizerunek naszego Papy Polaka. Nie dziwi
to nas jednak bo za każdym razem gdy odpowiadamy ludziom na pytanie skąd
jesteśmy, cieszą się ogromnie (nie jak w zachodniej Europie) i powtarzają Papa
lub solidarność.
Ciekawsze są tu jednak
domy nazwane palafitos. Nazwa ta pochodzi od samej ich konstrukcji. Dawno temu
ludziom zabrakło miejsca we wsi pod budowę. Zaczęli więc wbijać w dno zatoki wysokie
na kilka metrów słupy, na których konstruowali swe mieszkania. Od frontu łączyli je ze stałym gruntem tylko
małą kładką. Dziś stare i wysłużone bale wciąż zdają się spełniać swe zadanie
ale osobiście nie chciałbym mieszkać w jednym z nich. Chyba zbyt dużo stresu
wywoływało by we mnie przeświadczenie że w każdej chwili moje łóżko może stać
się szalupą ratunkową. W całej mieścinie są dwie takie ulice i wygląda to
naprawdę niesamowicie.
Wracamy do Puerto
Montt by wysuszyć i spakować rzeczy. Szczerze mówiąc i ja i Edyta zmęczeni już
jesteśmy miastami i podróżowaniem autobusami. Myśleliśmy na początku że to
fajnie i wygodnie ale to chyba nie nasz sposób na przemierzanie krajów. Dwa dni później wychodzi słońce a my wychodzimy na trasę wylotową nr 7, Carretera
Austral by złapać pierwszy autostop. Mimo przestróg wielu ludzi i naszego hosta z CS, Carlosa, aby nie jechać tą trasą w zimę, z uporem czekamy na to, co przyniesie nam
los.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz